niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 2.



Ten rozdział już trochę dłuższy, średnio z niego jestem zadowolona, ale nie jest najgorzej. Na razie nudnawo, jak to na początku bywa:)

Czas ucieka nieubłaganie, tylko głupiec za nim goni.”

     Zapadł wieczór, wicher dudnił o szyby, korony drzew pozbawione światła, pochłonięte przez mrok, wyglądały jak wielkie, czarne mary tańczące na wietrze. Ulice, na których za dnia można było spotkać jakiegoś zbłąkanego przechodnia teraz opustoszały całkowicie, wąskie, ciemne i puste sprawiały wrażenie, że miasto jest wymarłe. Tylko kompletny głupiec wybrał by się dziś na wieczorny spacer, a jednak Naruto się odważył. 
      Po zaprowadzeniu Uchihy do przydzielonego mu mieszkania sam postanowił jeszcze nie wracać do domu. Zmęczony pracą i niespodziankami, które go dziś spotkały uznał, że i tak nie byłby w stanie teraz zasnąć i postanowił się przewietrzyć. Mimo niesprzyjającej pogody spacer przyniósł mu ulgę, a całe napięcie zbierane od rana wyparowało. Ledwo powstrzymywał łzy cisnące się do oczu, ale bynajmniej nie przez uczucia, które nim targały, a po prostu przez ostry wiatr, który cały czas złośliwie drapał go po twarzy, przez co musiał iść niemal na oślep. Jednak to mu nie przeszkadzało, zapewne mógłby iść nawet po omacku, bowiem znał te miasto lepiej niż ktokolwiek, każą uliczkę, zaułek, każdy mały, lokalny sklepik, wszystko. 
     Idąc nieśpiesznym krokiem rozmyślał nad dzisiejszym dniem. Sam nie wiedział co ma myśleć. Z jednaj strony śmieszne było dla niego uczucie, którym kiedyś darzył Uchihę, nawet długo po jego odejściu. Uważał za przyjaciela kogoś, kto od początku był dla niego obcy, którego tak naprawdę nigdy nie poznał. Uważał się za głupca. Nigdy nie byli przyjaciółmi, był wtedy samotnym, młodym chłopcem, sierotą, która za wszelką cenę łaknęła czyjejś bliskości, rozmowy, przyjaciela... i wtedy zjawił się Sasuke. Kompletnie nie zainteresowany ta rolą, a jednak nią obdarzony. Dopiero po wielu latach gonitwy za nim zdał sobie sprawę z żałości całej tej sytuacji, z jej śmieszności. Gonitwa za kimś, kto nie miał Cię nawet za znajomego, kto gardzi Tobą i zabiłby Cię bez wahania, gdyby zaszła taka potrzeba. Jednak z drugiej strony czuł się strasznie z kompletną obojętnością, jaką go teraz darzył. Zadziwiało go, że był w stanie wykreślić osobę, która była dla niego niegdyś ta ważna, za którą poświęciłby życie. Przerażał sam siebie, czy można tak się zmienić? Nagle się zatrzymał. Gdyby Uchiha nie wrócił, jego dotychczasowe życie toczyłoby się dalej, zapewne podobnie jak dotychczas, może czasem siedząc przed telewizorem w mieszkaniu czy upijając się po pracy pomyślałby o nim, przelotnie, bez większego sentymentu, ale skoro stało się inaczej, skoro przyszedł do niego, prosić o przyjęcie z podkulonym ogonem, zdany na jego łaskę, to czy powinien to tak zostawić? Nagle odwrócił się na pięcie i wyrwał do biegu.



      Robiła właśnie kolacje, nic wymyślnego, naleśniki. Jednak potrawa za nic nie chciała wyjść. Sakura nie dość, że roztrzęsiona po wcześniejszych wydarzeniach, to do tego kiepska kucharka, konsekwentnie przypalała naleśnik za naleśnikiem. Zdenerwowana własną nieudolnością podniosła patelnie po czym z całej siły cisnęła nią o kuchenkę. Kazuo słysząc huk zerwał się z kanapy i przybiegł do kuchni.
Coś się stało? - zdziwione spojrzenie jeszcze bardziej ją rozjuszyło.
- Nic, zrobiłam kolacje.

      Zasiedli w ciszy do stołu, smakując po przypalanych naleśników. Mimo iż mieszkali ze sobą od dwóch lat i wspólne kolacje nie były niczym nowym, tego wieczoru gęsta cisza zalegająca w pomieszczeniu była wyjątkowo niezręczna. Nie była jedną z tych przyjemnych, kiedy ludzie rozumieją się bez słów, a samo spojrzenie, mówi tyle, że zbędna jest reszta. 
       Nie chciał jej. W kółko przelatywało jej po głowie, sprawiając, że potrawa całkiem straciła smak. Byli ze sobą, jedli wspólna kolację jak co wieczór, ale między nimi pękło wszystko. Po jej zaskakującym oświadczeniu Kazou długo się nie odezwał, siedział w ciszy, zszokowany równie jak ona, bo dopiero gdy wypowiedziała te słowa, w pełni zdała sobie z nich sprawę. To był dopiero dzewiąty tydzień, sama dowiedziała się o tym zaledwie miesiąc temu, gdy jej, niezmiennie od wielu lat regularny okres, zaczął się spóźniać. Zrobiła test, chociaż i bez niego, już w drodze do apteki dobrze wiedziała. Gdy Kazuo w końcu się odezwał, jego głos był tak żałosny, że aż zrobiło jej się wstyd, wstyd za własną ciążę, poczuła się jakby zaplanowała to wszystko w podstępie, aby tylko zatrzymać go siłą przy sobie. Stwierdził wielkodusznie, że nie zostawi jej z dzieckiem, zaproponował nawet udanie się na terapię, na co ona jedynie przytaknęła. Choć próbował to ukryć, jego mina nie była zadowolona, była bezsilna i gorzka, co sprawiło, że Sakura jeszcze bardziej niż dotychczas skuliła się w sobie. Przygryzając wargi i nerwowo bawiąc się własnymi palcami nagle wstała. Sama nie wiedziała co zamierza zrobić, ale chciała jak najszybciej wydostać się z tego pomieszczenia, w którym jeszcze unosił się zapach dwójki kochanków. Rzuciła, że idzie robić kolacje, po czym wyszła na trzęsących się nogach z pomieszczenia, jeszcze do końca nie mogąc uwierzyć w to co się stało.  
     Czuła się beznadziejnie, żałośnie, nie czuła w sobie siły kobiet takich jak jej niektóre znajome, które w takiej sytuacji nie patrząc na nic spakowały by się w walizkę i wyniosły choćby pod most, czuła się bezsilna w sytuacji, która ja ogarnęła. Nie była taka, nie podejmowała pochopnych decyzji, wszystko co robiła było racjonalne i przemyślane. Dlatego nie cierpiąc w tamtej chwili siebie samej, swojej głupoty, zeszła w ciszy na dół i zabrała się za kolację, którą właśnie teraz jedli.



     Sasuke zamierzał właśnie zacząć szykować się do spania. Pora nie była późna, ale po dzisiejszym wyczerpującym dniu padał z nóg. Gdy Naruto zaprowadził go do trzypokojowego mieszkania, które od teraz było jego własnością, nawet nie pofatygował się by dokładnie je obejrzeć. 
     Zrobił sobie kolację, spalił kilka papierosów, po czym włączył sobie telewizję, ale zirytowany beznadziejnie niskim poziomem wyświetlanych programów, wyłączył ją jeszcze szybciej niż włączył. Już miał udać się pod prysznic, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Nie spodziewał się, że język Naruto jest, aż tak długi i kilka godzin po jego pojawieniu się w wiosce już wszyscy będą znali jego adres, ale z kimś takim nigdy nic nie wiadomo. Zaciekawiony udał się do drzwi. Otworzył nie patrząc w wizjer i ku jego zdziwieniu stał przez nim właśnie Naruto, we własnej osobie. Zdyszany, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł złapać tchu, jakby przebiegł właśnie maraton. Sasuke spojrzał na niego jak na idiotę i czekał na wyjaśnienia.
- Idziesz na piwo? - zazwyczaj kamienna twarz Sasuke przybrała w tym momencie dziwny wyraz. Zdziwiony do granic możliwości, raz jeszcze dobrze przyjrzał się blondynowi.
- O tej porze?
- Myślisz, że fatygował bym się tu po Ciebie, żeby się spytać czy wyjdziesz się za tydzień się napić? - powaga blondyna na chwilę nieco rozbawiła Sasuke, jednak był to tak krótki moment, że nie sposób go było zauważyć, zaraz potem na twarzy znowu pojawiło się tylko znużenie.
- Mam w tym węszyć jakiś podstęp? - zapytał już nie do końca poważnie, ale nadal zdziwiony.
- Stary znajomy zaprasza Cię na piwo, mógłbyś nie być choć przez chwile takim wkurwiający chamem. To jak? - Naruto już nieco ochłonął po biegu i zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że zapomniał z kim ma do czynienia. Już miał się odwrócić, bez słowa, gdy usłyszał 'Dobra'. Mimo, iż na to liczył, to odpowiedź go zaskoczyła. Bez słowa poczekał, aż Uchiha włoży buty, po czym zaproponował pobliski bar, w którym już nie raz bywał, gdy chciał zatopić smutki.



      Bar znajdował się w centrum wioski, jednak nie był jej chlubą, wręcz odwrotnie. Kobiety omijały go szerokim łukiem, a mężczyźni przychodzili by upić się w sztok w towarzystwie. Gdy dotarli na miejsce i pchnęli grube, dębowe drzwi uderzył ich smród papierosów, piwa i potu – swąd wręcz nie do zniesienia, ale w tej chwili im to nie przeszkadzało. Ściany były ciemnoczerwone, niejednokrotnie oblewane, przez spitych klientów, z odłażącym tynkiem, wyglądające jak z najtańszego burdelu. Pomieszczenie było słabo oświetlone, ponieważ część żarówek była przepalona. Właściciel, nie interesował się tym za bardzo, wiedząc, że gościom, którzy odwiedzają jego tawernę piękny wystrój nie jest potrzebny do szczęścia. Było tu natomiast multum różnego rodzaju alkoholi, znajdowały się na półce za barem i zajmowały niemalże całą ścianę. Pomieszczenie było małe i bardzo zatłoczone, jednak Naruto od razu zauważył wolny stolik w pobliżu lady i tam zasiadł wraz z Sasuke.
- Co chcesz? - spytał Naruto, kiwając w stronę baru.- Nic. - odparł brunet. Po dzisiejszej podróży do Konohy był tak zmęczony, że ledwo widział na oczy, sam się sobie dziwił, że dał się wyciągnąć do baru, ale ciekawość czego mógł chcieć o tej porze, ten dziwny, męczący człowiek zwyciężyła nad zmęczeniem.
- To przyniosę sake. - mówiąc to udał się w stronę lady, szepnął coś barmanowi i po chwili szedł już z tacą, na której stały cztery czarki wypełnione trunkiem, po czym postawił ją na stoliku i usiadł naprzeciwko Sasuke. Ten z początku niechętny bez słowa w wziął pierwszą, okręcił w palcach, jakby chciał jej się dobrze przyjrzeć, po czym opróżnił jednych haustem, Naruto widząc to poszedł w jego ślady.
- No to słucham. - oznajmił blondyn, jednak odpowiedziało mu tylko zdziwione spojrzenie Uchihy.
- To po to przylazłeś do mnie w środku nocy? Zebrał Ci się na przyjacielskie pogawędki? - Uchiha uniósł kącik ust w akcie rozbawienia., Naruto także się uśmiechnął.
- Co z Twoją wielką zemstą i doskonaleniem się? Znudziło Ci się tak nagle życie zbiega?
- Można tak powiedzieć. Zrobiłem już to co miałem o zrobienia, to co zamierzam dalej nie powinno Cię chyba interesować. - źrenice Naruto rozszerzyły się gwałtownie, gdy zrozumiał sens jego słów. A więc Itachi nie żyje. Spojrzał na bruneta z żałością. Siedział tak dumny, spokojny, wyglądał jakby był panem życia i śmierci, a był nikim, jedynie cieniem człowieka, marną kukiełką, przełożył zemstę nad własne życie i teraz nie miał nic.
- Co zamierzasz?
- Miałem zamiar położyć się spać, ale jakiś idiota naszedł mnie w nocy.
      Twarz Naruto stężała, miał już po dziurki w nosie słuchania tego aroganta.- Słuchaj Uchiha, przyłazisz do mnie w biały dzień i chcesz wrócić do Konoha! Bez słowa wyjaśnienia czy czegokolwiek, myślisz, że jestem głupi? - krzyk Naruto zwrócił uwagę kilku siedzących obok mężczyzn.
- Uspokój się, nie rób cyrków, widzę, że nawet funkcja Hokage w twoim przypadku nie pomogła, nadal nie umiesz nad niczym zapanować, a w szczególności nad sobą... - odpowiedział spokojnie. - I co myślisz, że teraz usiądziemy sobie w dwójkę przy tym gównie - mówiąc to uniósł kolejną czarkę i przystawił do ust pochłaniając zawartość - i zacznę snuć jakieś wywody, tego oczekujesz? - jego głos, obojętny, chłodny, jeszcze bardziej rozjuszył Naruto, który właśnie upijał drugą szklankę. - Powiedziałem Ci po co tu jestem, powiedziałem, że chce zostać. Wtedy miałeś czas na pytania, ale tego nie wykorzystałeś, wolałeś przyjść do mnie w nocy i zawracać dupę. - spojrzeli na siebie, poważne, zacięte seledynowe spojrzenie i czarne, puste oczy, jakby wyprane z emocji. Pięść Naruto zacisnęła się niebezpiecznie, jednak zaraz ją rozluźnił, odetchnął głęboko i odpowiedział prawie, że ze spokojem.
- Tyle lat, a z Ciebie nadal taki sam dupek... Myślałem, że chociaż trochę zmądrzałeś, ale widać się myliłem.
        Naruto będąc Hokage od kilku dobrych lat czuł się co cna urażony, nikt od dawna tak go nie zlekceważył. Był najważniejszą osobą w wiosce, niektórzy ludzie cieszyli się mogąc zamienić z nim kilka nawet głupich zdań, co bardzo łechtało jego ego i sprawiało, że czuł się naprawdę kimś potrzebnym mieszkańcom, gdy nagle zjawił się wielki Pan Uchiha, w całej swojej okazałości. Od progu spoglądał na niego z wyższością, jak gdyby był jeszcze upierdliwym dzieciakiem, za jakiego go kiedyś uważał i śmie twierdzić, że zawraca mu dupę!
     Wytrzymałość Naruto była na granicy i klął na siebie samego, ze wpadł na taki głupi pomysł, jak rozmowa z Uchihą, czego on się spodziewał!? Miał ochotę wstać i mu przypieprzyć, jednak wiedział, że brunet miałby z tego niebywałą satysfakcję i było to jedynym co go powstrzymywało. Miał dość. Człowiek siedzący przed nim był zerem, nikim. Tak bardzo chciał pozbawić znienawidzonego brata życia, że nie zauważył, że traci na tym swoje własne. Zatracił się w czymś, co tak naprawdę nic mu nie przyniosło, przynajmniej w mniemaniu blondyna. A miał czelność go obrażać. On - Naruto Uzumaki - starał się zawsze być kimś dobrym człowiekiem, nie grabił, nie krzywdził, mimo iż był silnym shinobi i miał do tego wiele okazji, i szczycił się tym, był dumny z tego, że może o sobie powiedzieć, że jest porządnym człowiekiem, że za takiego jest uważany. Osiągnął coś w życiu, coś znaczącego, pożytecznego, przyczyniał się do większego dobra, pomagał ludziom, dbał o Konohę, swoje rodzinne miasto i mimo, iż nie czuł się do końca spełniony, to na pewno wiedział, że obrał dobrą drogę w życiu. A ten dupek, całkowite przeciwieństwo tego co on reprezentował, jak zwykle zachowuje się jak bóg nieba i ziemi. Mimo, iż dostał od niego pomoc, przyjął go do wioski, czego w tej chwili szczerze żałował, szydził sobie właśnie z niego, wcale się z tym nie kryjąc. Naruto czuł prawdziwą odrazę do tego człowieka i zdał sonie sprawę, że kolejny raz się co do niego przeliczył. Wiedział jaki jest Uchiha, wiedział, że nigdy nie przyzna się do błędu, nigdy nie przeprosi, nie wykaże skruchy, ale nie spodziewał się, że ten śmieć, będzie chciał go pouczać! Miarka się właśnie przebrała. Miał ochotę w tej chwili wstać i wypędzić go tam, skąd przyszedł, ale wiedział, że takie bezmyślne, zmienne zachowanie tym bardziej podważyłoby jego autorytet jako najważniejszej osoby w wiosce. Gdy zobaczył dziś Uchihę nie czuł do niego już kompletnie nic, teraz to się zmieniło, nienawidził go, nie cierpiał go za to bim był i za to, że kiedyś miał go za przyjaciela. Wściekły wstał i nie obdarzając Uchihy nawet spojrzeniem, nie zasuwając po sobie krzesła, opuścił tawernę.
     Odprowadziło go rozbawione spojrzenie Uchihy, któremu po tej scence znacznie poprawił się humor. Co za dureń...Przebiegło mu przez myśl. Następnie sięgnął do kieszeni po kończącą się już paczkę papierosów, wyjął jednego z nich i odpalił, dymiąc w i tak już wystarczająco dusznym pomieszczeniu.



     Uznał, że skoro już pofatygował się tu i opuściło go irytujące, krzykate towarzystwo,nie trzeba od razu wracać do mieszkania, można się trochę odprężyć. Od wypitego alkoholu, powolutku zaczynało szumieć mu w głowie, ale daleko jeszcze było do dawki, która mogłaby zwalić go z nóg. Spojrzał, na tackę przyniesioną przez Naruto, która ku jego niezadowoleniu była już pusta. Nieśpiesznie wstał, po czym wolnym krokiem udał się w stronę barmana, gdy dostał następną kolejkę trunków, zaserwowanych wcześniej przez Uzumakiego, udał się z powrotem do stolika.



     Po kilku następnych szklankach obraz zaczynał mu się powoli zamazywać. Dla poprawy humoru znów przywrócił sobie w myślach scenkę ze wściekłym Naruto teatralnie opuszczającym pomieszczenie. Na pierwszy rzut oka, gdy się rano spotkali, naprawdę wydał mu się inny, nadal tak samo denerwujący, ale jednak zachowujący się, jak na dane lata przystało. Złudzenia zaczęły się rozwiewać już tego samego dnia, gdy zobaczył go zdyszanego przed swoimi drzwiami i dowiedział się, że ten przybiegł tylko po to by zaciągnąć go na piwo, a rozwiały się już całkowicie gdy zaczął się bulwersować, bo nie spełnił jego oczekiwań i nie wyjawił mu swoich planów na życie na najbliższe dziesięć lat. 
      Sasuke był osobą spokojną, zdystansowaną i nawet nie chodziło o to, że denerwują go ludzie roztargnieni, głośni, narwani. Po prostu nie mógł ich zrozumieć, zdawali mu się głupi, bo jak inaczej nazwać człowieka, któremu emocje przesłaniają logiczne myślenie? Zastanawiało go jak oni wytrzymują sami ze sobą. 
     Rozejrzał się zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu, wszędzie hałastra, dzicz, hołota, krzyki. Mężczyźni pijani, już pewnie nie pierwszy dzień z kolei, wykłócali się ze swoimi towarzyszami, choć ledwo mogli się wysłowić. Nagle przed oczami przemknęła mu kobieca sylwetka. Jednak postać mignęła tak szybko, że nie był pewny czy aby na pewno nie było to zwykłe przywidzenie. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu próbując znaleźć szukany kształt, jednak duże stężenie alkoholu, które przepływało teraz przez jego żyły, nie pozwalało się skoncentrować i utrudniało mu zadanie. Nagle jego wzrok spoczął a poszukiwanym obiekcie. Kobieta siedziała przy stoliku nieopodal, odwrócona do niego tyłem. Nie zdążył zgłębić się w temacie, co ta kobieta może robić w tak obskurnym miejscu, wśród hordy szumowin, bo całą jego uwagę przykuły jej włosy. Wielkie było jego zdziwienie gdy zauważył, że głowa kobiety jest ozdobiona długimi różowymi kosmykami. Zdawał sobie sprawę, że nie jest trudno zafarbować włosy, a farby są różnorakie, z czego panie chętnie korzystają, ale ciekawość nie pozwalała mu oderwać od niej wzroku. Tylko jedno przychodziło mu na myśl. Niewiele więcej myśląc wstał od stolika i ruszył z wolna w jej stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz