Ten rozdział już trochę dłuższy, średnio z niego jestem zadowolona, ale nie jest najgorzej. Na razie nudnawo, jak to na początku bywa:)
„Czas
ucieka nieubłaganie, tylko głupiec za nim goni.”
Zapadł wieczór, wicher dudnił
o szyby, korony drzew pozbawione światła, pochłonięte przez mrok,
wyglądały jak wielkie, czarne mary tańczące na wietrze. Ulice, na
których za dnia można było spotkać jakiegoś zbłąkanego
przechodnia teraz opustoszały całkowicie, wąskie, ciemne i puste
sprawiały wrażenie, że miasto jest wymarłe. Tylko kompletny
głupiec wybrał by się dziś na wieczorny spacer, a jednak Naruto
się odważył.
Po zaprowadzeniu Uchihy do przydzielonego mu mieszkania sam postanowił jeszcze nie wracać do domu. Zmęczony pracą i niespodziankami, które go dziś spotkały uznał, że i tak nie byłby w stanie teraz zasnąć i postanowił się przewietrzyć. Mimo niesprzyjającej pogody spacer przyniósł mu ulgę, a całe napięcie zbierane od rana wyparowało. Ledwo powstrzymywał łzy cisnące się do oczu, ale bynajmniej nie przez uczucia, które nim targały, a po prostu przez ostry wiatr, który cały czas złośliwie drapał go po twarzy, przez co musiał iść niemal na oślep. Jednak to mu nie przeszkadzało, zapewne mógłby iść nawet po omacku, bowiem znał te miasto lepiej niż ktokolwiek, każą uliczkę, zaułek, każdy mały, lokalny sklepik, wszystko.
Idąc nieśpiesznym krokiem rozmyślał nad dzisiejszym dniem. Sam nie wiedział co ma myśleć. Z jednaj strony śmieszne było dla niego uczucie, którym kiedyś darzył Uchihę, nawet długo po jego odejściu. Uważał za przyjaciela kogoś, kto od początku był dla niego obcy, którego tak naprawdę nigdy nie poznał. Uważał się za głupca. Nigdy nie byli przyjaciółmi, był wtedy samotnym, młodym chłopcem, sierotą, która za wszelką cenę łaknęła czyjejś bliskości, rozmowy, przyjaciela... i wtedy zjawił się Sasuke. Kompletnie nie zainteresowany ta rolą, a jednak nią obdarzony. Dopiero po wielu latach gonitwy za nim zdał sobie sprawę z żałości całej tej sytuacji, z jej śmieszności. Gonitwa za kimś, kto nie miał Cię nawet za znajomego, kto gardzi Tobą i zabiłby Cię bez wahania, gdyby zaszła taka potrzeba. Jednak z drugiej strony czuł się strasznie z kompletną obojętnością, jaką go teraz darzył. Zadziwiało go, że był w stanie wykreślić osobę, która była dla niego niegdyś ta ważna, za którą poświęciłby życie. Przerażał sam siebie, czy można tak się zmienić? Nagle się zatrzymał. Gdyby Uchiha nie wrócił, jego dotychczasowe życie toczyłoby się dalej, zapewne podobnie jak dotychczas, może czasem siedząc przed telewizorem w mieszkaniu czy upijając się po pracy pomyślałby o nim, przelotnie, bez większego sentymentu, ale skoro stało się inaczej, skoro przyszedł do niego, prosić o przyjęcie z podkulonym ogonem, zdany na jego łaskę, to czy powinien to tak zostawić? Nagle odwrócił się na pięcie i wyrwał do biegu.
Po zaprowadzeniu Uchihy do przydzielonego mu mieszkania sam postanowił jeszcze nie wracać do domu. Zmęczony pracą i niespodziankami, które go dziś spotkały uznał, że i tak nie byłby w stanie teraz zasnąć i postanowił się przewietrzyć. Mimo niesprzyjającej pogody spacer przyniósł mu ulgę, a całe napięcie zbierane od rana wyparowało. Ledwo powstrzymywał łzy cisnące się do oczu, ale bynajmniej nie przez uczucia, które nim targały, a po prostu przez ostry wiatr, który cały czas złośliwie drapał go po twarzy, przez co musiał iść niemal na oślep. Jednak to mu nie przeszkadzało, zapewne mógłby iść nawet po omacku, bowiem znał te miasto lepiej niż ktokolwiek, każą uliczkę, zaułek, każdy mały, lokalny sklepik, wszystko.
Idąc nieśpiesznym krokiem rozmyślał nad dzisiejszym dniem. Sam nie wiedział co ma myśleć. Z jednaj strony śmieszne było dla niego uczucie, którym kiedyś darzył Uchihę, nawet długo po jego odejściu. Uważał za przyjaciela kogoś, kto od początku był dla niego obcy, którego tak naprawdę nigdy nie poznał. Uważał się za głupca. Nigdy nie byli przyjaciółmi, był wtedy samotnym, młodym chłopcem, sierotą, która za wszelką cenę łaknęła czyjejś bliskości, rozmowy, przyjaciela... i wtedy zjawił się Sasuke. Kompletnie nie zainteresowany ta rolą, a jednak nią obdarzony. Dopiero po wielu latach gonitwy za nim zdał sobie sprawę z żałości całej tej sytuacji, z jej śmieszności. Gonitwa za kimś, kto nie miał Cię nawet za znajomego, kto gardzi Tobą i zabiłby Cię bez wahania, gdyby zaszła taka potrzeba. Jednak z drugiej strony czuł się strasznie z kompletną obojętnością, jaką go teraz darzył. Zadziwiało go, że był w stanie wykreślić osobę, która była dla niego niegdyś ta ważna, za którą poświęciłby życie. Przerażał sam siebie, czy można tak się zmienić? Nagle się zatrzymał. Gdyby Uchiha nie wrócił, jego dotychczasowe życie toczyłoby się dalej, zapewne podobnie jak dotychczas, może czasem siedząc przed telewizorem w mieszkaniu czy upijając się po pracy pomyślałby o nim, przelotnie, bez większego sentymentu, ale skoro stało się inaczej, skoro przyszedł do niego, prosić o przyjęcie z podkulonym ogonem, zdany na jego łaskę, to czy powinien to tak zostawić? Nagle odwrócił się na pięcie i wyrwał do biegu.
Robiła właśnie kolacje, nic
wymyślnego, naleśniki. Jednak potrawa za nic nie chciała wyjść.
Sakura nie dość, że roztrzęsiona po wcześniejszych wydarzeniach,
to do tego kiepska kucharka, konsekwentnie przypalała naleśnik za
naleśnikiem. Zdenerwowana własną nieudolnością podniosła
patelnie po czym z całej siły cisnęła nią o kuchenkę. Kazuo
słysząc huk zerwał się z kanapy i przybiegł do kuchni.
- Coś się stało? - zdziwione
spojrzenie jeszcze bardziej ją rozjuszyło.
- Nic, zrobiłam kolacje.
Zasiedli w ciszy do stołu,
smakując po przypalanych naleśników. Mimo iż mieszkali ze sobą
od dwóch lat i wspólne kolacje nie były niczym nowym, tego
wieczoru gęsta cisza zalegająca w pomieszczeniu była wyjątkowo
niezręczna. Nie była jedną z tych przyjemnych, kiedy ludzie
rozumieją się bez słów, a samo spojrzenie, mówi tyle, że zbędna
jest reszta.
Nie chciał jej. W kółko przelatywało jej po głowie, sprawiając, że potrawa całkiem straciła smak. Byli ze sobą, jedli wspólna kolację jak co wieczór, ale między nimi pękło wszystko. Po jej zaskakującym oświadczeniu Kazou długo się nie odezwał, siedział w ciszy, zszokowany równie jak ona, bo dopiero gdy wypowiedziała te słowa, w pełni zdała sobie z nich sprawę. To był dopiero dzewiąty tydzień, sama dowiedziała się o tym zaledwie miesiąc temu, gdy jej, niezmiennie od wielu lat regularny okres, zaczął się spóźniać. Zrobiła test, chociaż i bez niego, już w drodze do apteki dobrze wiedziała. Gdy Kazuo w końcu się odezwał, jego głos był tak żałosny, że aż zrobiło jej się wstyd, wstyd za własną ciążę, poczuła się jakby zaplanowała to wszystko w podstępie, aby tylko zatrzymać go siłą przy sobie. Stwierdził wielkodusznie, że nie zostawi jej z dzieckiem, zaproponował nawet udanie się na terapię, na co ona jedynie przytaknęła. Choć próbował to ukryć, jego mina nie była zadowolona, była bezsilna i gorzka, co sprawiło, że Sakura jeszcze bardziej niż dotychczas skuliła się w sobie. Przygryzając wargi i nerwowo bawiąc się własnymi palcami nagle wstała. Sama nie wiedziała co zamierza zrobić, ale chciała jak najszybciej wydostać się z tego pomieszczenia, w którym jeszcze unosił się zapach dwójki kochanków. Rzuciła, że idzie robić kolacje, po czym wyszła na trzęsących się nogach z pomieszczenia, jeszcze do końca nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
Czuła się beznadziejnie, żałośnie, nie czuła w sobie siły kobiet takich jak jej niektóre znajome, które w takiej sytuacji nie patrząc na nic spakowały by się w walizkę i wyniosły choćby pod most, czuła się bezsilna w sytuacji, która ja ogarnęła. Nie była taka, nie podejmowała pochopnych decyzji, wszystko co robiła było racjonalne i przemyślane. Dlatego nie cierpiąc w tamtej chwili siebie samej, swojej głupoty, zeszła w ciszy na dół i zabrała się za kolację, którą właśnie teraz jedli.
Nie chciał jej. W kółko przelatywało jej po głowie, sprawiając, że potrawa całkiem straciła smak. Byli ze sobą, jedli wspólna kolację jak co wieczór, ale między nimi pękło wszystko. Po jej zaskakującym oświadczeniu Kazou długo się nie odezwał, siedział w ciszy, zszokowany równie jak ona, bo dopiero gdy wypowiedziała te słowa, w pełni zdała sobie z nich sprawę. To był dopiero dzewiąty tydzień, sama dowiedziała się o tym zaledwie miesiąc temu, gdy jej, niezmiennie od wielu lat regularny okres, zaczął się spóźniać. Zrobiła test, chociaż i bez niego, już w drodze do apteki dobrze wiedziała. Gdy Kazuo w końcu się odezwał, jego głos był tak żałosny, że aż zrobiło jej się wstyd, wstyd za własną ciążę, poczuła się jakby zaplanowała to wszystko w podstępie, aby tylko zatrzymać go siłą przy sobie. Stwierdził wielkodusznie, że nie zostawi jej z dzieckiem, zaproponował nawet udanie się na terapię, na co ona jedynie przytaknęła. Choć próbował to ukryć, jego mina nie była zadowolona, była bezsilna i gorzka, co sprawiło, że Sakura jeszcze bardziej niż dotychczas skuliła się w sobie. Przygryzając wargi i nerwowo bawiąc się własnymi palcami nagle wstała. Sama nie wiedziała co zamierza zrobić, ale chciała jak najszybciej wydostać się z tego pomieszczenia, w którym jeszcze unosił się zapach dwójki kochanków. Rzuciła, że idzie robić kolacje, po czym wyszła na trzęsących się nogach z pomieszczenia, jeszcze do końca nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
Czuła się beznadziejnie, żałośnie, nie czuła w sobie siły kobiet takich jak jej niektóre znajome, które w takiej sytuacji nie patrząc na nic spakowały by się w walizkę i wyniosły choćby pod most, czuła się bezsilna w sytuacji, która ja ogarnęła. Nie była taka, nie podejmowała pochopnych decyzji, wszystko co robiła było racjonalne i przemyślane. Dlatego nie cierpiąc w tamtej chwili siebie samej, swojej głupoty, zeszła w ciszy na dół i zabrała się za kolację, którą właśnie teraz jedli.
Sasuke zamierzał właśnie
zacząć szykować się do spania. Pora nie była późna, ale po
dzisiejszym wyczerpującym dniu padał z nóg. Gdy Naruto zaprowadził
go do trzypokojowego mieszkania, które od teraz było jego
własnością, nawet nie pofatygował się by dokładnie je obejrzeć.
Zrobił sobie kolację, spalił kilka papierosów, po czym włączył sobie telewizję, ale zirytowany beznadziejnie niskim poziomem wyświetlanych programów, wyłączył ją jeszcze szybciej niż włączył. Już miał udać się pod prysznic, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Nie spodziewał się, że język Naruto jest, aż tak długi i kilka godzin po jego pojawieniu się w wiosce już wszyscy będą znali jego adres, ale z kimś takim nigdy nic nie wiadomo. Zaciekawiony udał się do drzwi. Otworzył nie patrząc w wizjer i ku jego zdziwieniu stał przez nim właśnie Naruto, we własnej osobie. Zdyszany, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł złapać tchu, jakby przebiegł właśnie maraton. Sasuke spojrzał na niego jak na idiotę i czekał na wyjaśnienia.
Zrobił sobie kolację, spalił kilka papierosów, po czym włączył sobie telewizję, ale zirytowany beznadziejnie niskim poziomem wyświetlanych programów, wyłączył ją jeszcze szybciej niż włączył. Już miał udać się pod prysznic, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Nie spodziewał się, że język Naruto jest, aż tak długi i kilka godzin po jego pojawieniu się w wiosce już wszyscy będą znali jego adres, ale z kimś takim nigdy nic nie wiadomo. Zaciekawiony udał się do drzwi. Otworzył nie patrząc w wizjer i ku jego zdziwieniu stał przez nim właśnie Naruto, we własnej osobie. Zdyszany, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł złapać tchu, jakby przebiegł właśnie maraton. Sasuke spojrzał na niego jak na idiotę i czekał na wyjaśnienia.
- Idziesz na piwo? - zazwyczaj
kamienna twarz Sasuke przybrała w tym momencie dziwny wyraz.
Zdziwiony do granic możliwości, raz jeszcze dobrze przyjrzał się
blondynowi.
- O tej porze?
- Myślisz, że fatygował bym
się tu po Ciebie, żeby się spytać czy wyjdziesz się za tydzień
się napić? - powaga blondyna na chwilę nieco rozbawiła Sasuke,
jednak był to tak krótki moment, że nie sposób go było
zauważyć, zaraz potem na twarzy znowu pojawiło się tylko
znużenie.
- Mam w tym węszyć jakiś
podstęp? - zapytał już nie do końca poważnie, ale nadal
zdziwiony.
- Stary
znajomy zaprasza Cię na piwo, mógłbyś nie być choć przez
chwile takim wkurwiający chamem. To jak? - Naruto już nieco
ochłonął po biegu i zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że
zapomniał z kim ma do czynienia. Już miał się odwrócić, bez
słowa, gdy usłyszał 'Dobra'. Mimo,
iż na to liczył, to odpowiedź go zaskoczyła. Bez słowa
poczekał, aż Uchiha włoży buty, po czym zaproponował pobliski
bar, w którym już nie raz bywał, gdy chciał zatopić smutki.
Bar znajdował się w centrum
wioski, jednak nie był jej chlubą, wręcz odwrotnie. Kobiety
omijały go szerokim łukiem, a mężczyźni przychodzili by upić
się w sztok w towarzystwie. Gdy dotarli na miejsce i pchnęli grube,
dębowe drzwi uderzył ich smród papierosów, piwa i potu – swąd
wręcz nie do zniesienia, ale w tej chwili im to nie przeszkadzało.
Ściany były ciemnoczerwone, niejednokrotnie oblewane, przez
spitych klientów, z odłażącym tynkiem, wyglądające jak z
najtańszego burdelu. Pomieszczenie było słabo oświetlone,
ponieważ część żarówek była przepalona. Właściciel, nie
interesował się tym za bardzo, wiedząc, że gościom, którzy
odwiedzają jego tawernę piękny wystrój nie jest potrzebny do
szczęścia. Było tu natomiast multum różnego rodzaju alkoholi,
znajdowały się na półce za barem i zajmowały niemalże całą
ścianę. Pomieszczenie było małe i bardzo zatłoczone, jednak
Naruto od razu zauważył wolny stolik w pobliżu lady i tam zasiadł
wraz z Sasuke.
- Co chcesz? - spytał Naruto,
kiwając w stronę baru.- Nic. - odparł brunet. Po
dzisiejszej podróży do Konohy był tak zmęczony, że ledwo
widział na oczy, sam się sobie dziwił, że dał się wyciągnąć
do baru, ale ciekawość czego mógł chcieć o tej porze, ten
dziwny, męczący człowiek zwyciężyła nad zmęczeniem.
- To przyniosę sake. - mówiąc
to udał się w stronę lady, szepnął coś barmanowi i po chwili
szedł już z tacą, na której stały cztery czarki wypełnione
trunkiem, po czym postawił ją na stoliku i usiadł naprzeciwko
Sasuke. Ten z początku niechętny bez słowa w wziął pierwszą,
okręcił w palcach, jakby chciał jej się dobrze przyjrzeć, po
czym opróżnił jednych haustem, Naruto widząc to poszedł w jego
ślady.
- No to słucham. - oznajmił
blondyn, jednak odpowiedziało mu tylko zdziwione spojrzenie Uchihy.
- To po to przylazłeś do mnie w
środku nocy? Zebrał Ci się na przyjacielskie pogawędki? - Uchiha
uniósł kącik ust w akcie rozbawienia., Naruto także się
uśmiechnął.
- Co z Twoją wielką zemstą i
doskonaleniem się? Znudziło Ci się tak nagle życie zbiega?
- Można tak powiedzieć.
Zrobiłem już to co miałem o zrobienia, to co zamierzam dalej nie
powinno Cię chyba interesować. - źrenice Naruto rozszerzyły się
gwałtownie, gdy zrozumiał sens jego słów. A więc Itachi
nie żyje. Spojrzał na bruneta z żałością. Siedział tak
dumny, spokojny, wyglądał jakby był panem życia i śmierci, a
był nikim, jedynie cieniem człowieka, marną kukiełką, przełożył
zemstę nad własne życie i teraz nie miał nic.
- Co zamierzasz?
- Miałem zamiar położyć się
spać, ale jakiś idiota naszedł mnie w nocy.
Twarz Naruto stężała, miał
już po dziurki w nosie słuchania tego aroganta.- Słuchaj Uchiha, przyłazisz do
mnie w biały dzień i chcesz wrócić do Konoha! Bez słowa
wyjaśnienia czy czegokolwiek, myślisz, że jestem głupi? - krzyk
Naruto zwrócił uwagę kilku siedzących obok mężczyzn.
- Uspokój się, nie rób cyrków,
widzę, że nawet funkcja Hokage w twoim przypadku nie pomogła,
nadal nie umiesz nad niczym zapanować, a w szczególności nad
sobą... - odpowiedział spokojnie. - I co myślisz, że teraz
usiądziemy sobie w dwójkę przy tym gównie - mówiąc to uniósł
kolejną czarkę i przystawił do ust pochłaniając zawartość -
i zacznę snuć jakieś wywody, tego oczekujesz? - jego głos,
obojętny, chłodny, jeszcze bardziej rozjuszył Naruto, który
właśnie upijał drugą szklankę. - Powiedziałem Ci po co tu
jestem, powiedziałem, że chce zostać. Wtedy miałeś czas na
pytania, ale tego nie wykorzystałeś, wolałeś przyjść do mnie w
nocy i zawracać dupę. - spojrzeli na siebie, poważne, zacięte
seledynowe spojrzenie i czarne, puste oczy, jakby wyprane z emocji.
Pięść Naruto zacisnęła się niebezpiecznie, jednak zaraz ją
rozluźnił, odetchnął głęboko i odpowiedział prawie, że ze
spokojem.
- Tyle lat, a z Ciebie nadal taki
sam dupek... Myślałem, że chociaż trochę zmądrzałeś, ale
widać się myliłem.
Naruto będąc Hokage od kilku dobrych lat
czuł się co cna urażony, nikt od dawna tak go nie zlekceważył.
Był najważniejszą osobą w wiosce, niektórzy ludzie cieszyli się
mogąc zamienić z nim kilka nawet głupich zdań, co bardzo
łechtało jego ego i sprawiało, że czuł się naprawdę kimś
potrzebnym mieszkańcom, gdy nagle zjawił się wielki Pan Uchiha, w
całej swojej okazałości. Od progu spoglądał na niego z
wyższością, jak gdyby był jeszcze upierdliwym dzieciakiem, za
jakiego go kiedyś uważał i śmie twierdzić, że zawraca mu dupę!
Wytrzymałość Naruto była na
granicy i klął na siebie samego, ze wpadł na taki
głupi pomysł, jak rozmowa z Uchihą, czego on się spodziewał!?
Miał ochotę wstać i mu przypieprzyć, jednak wiedział, że
brunet miałby z tego niebywałą satysfakcję i było to jedynym co
go powstrzymywało. Miał dość. Człowiek siedzący przed nim był
zerem, nikim. Tak bardzo chciał pozbawić znienawidzonego brata
życia, że nie zauważył, że traci na tym swoje własne. Zatracił
się w czymś, co tak naprawdę nic mu nie przyniosło, przynajmniej
w mniemaniu blondyna. A miał czelność go obrażać. On - Naruto
Uzumaki - starał się zawsze być kimś dobrym człowiekiem, nie
grabił, nie krzywdził, mimo iż był silnym shinobi i miał do tego
wiele okazji, i szczycił się tym, był dumny z tego, że może o
sobie powiedzieć, że jest porządnym człowiekiem, że za takiego
jest uważany. Osiągnął coś w życiu, coś znaczącego,
pożytecznego, przyczyniał się do większego dobra, pomagał
ludziom, dbał o Konohę, swoje rodzinne miasto i mimo, iż nie czuł
się do końca spełniony, to na pewno wiedział, że obrał dobrą
drogę w życiu. A ten dupek, całkowite przeciwieństwo tego co on
reprezentował, jak zwykle zachowuje się jak bóg nieba i ziemi.
Mimo, iż dostał od niego pomoc, przyjął go do wioski, czego w tej
chwili szczerze żałował, szydził sobie właśnie z niego, wcale
się z tym nie kryjąc. Naruto czuł prawdziwą odrazę do tego
człowieka i zdał sonie sprawę, że kolejny raz się co do niego
przeliczył. Wiedział jaki jest Uchiha, wiedział, że nigdy nie
przyzna się do błędu, nigdy nie przeprosi, nie wykaże skruchy,
ale nie spodziewał się, że ten śmieć, będzie chciał go
pouczać! Miarka się właśnie przebrała. Miał ochotę w tej
chwili wstać i wypędzić go tam, skąd przyszedł, ale wiedział,
że takie bezmyślne, zmienne zachowanie tym bardziej podważyłoby
jego autorytet jako najważniejszej osoby w wiosce. Gdy zobaczył
dziś Uchihę nie czuł do niego już kompletnie nic, teraz to się
zmieniło, nienawidził go, nie cierpiał go za to bim był i za to,
że kiedyś miał go za przyjaciela. Wściekły wstał i nie
obdarzając Uchihy nawet spojrzeniem, nie zasuwając po sobie
krzesła, opuścił tawernę.
Odprowadziło go rozbawione
spojrzenie Uchihy, któremu po tej scence znacznie poprawił się
humor. Co za dureń...Przebiegło mu przez myśl. Następnie
sięgnął do kieszeni po kończącą się już paczkę papierosów,
wyjął jednego z nich i odpalił, dymiąc w i tak już wystarczająco
dusznym pomieszczeniu.
Uznał, że skoro już
pofatygował się tu i opuściło go irytujące, krzykate
towarzystwo,nie trzeba od razu wracać do mieszkania, można się
trochę odprężyć. Od wypitego alkoholu, powolutku zaczynało
szumieć mu w głowie, ale daleko jeszcze było do dawki, która
mogłaby zwalić go z nóg. Spojrzał, na tackę przyniesioną przez
Naruto, która ku jego niezadowoleniu była już pusta. Nieśpiesznie
wstał, po czym wolnym krokiem udał się w stronę barmana, gdy
dostał następną kolejkę trunków, zaserwowanych wcześniej przez
Uzumakiego, udał się z powrotem do stolika.
Po kilku następnych szklankach
obraz zaczynał mu się powoli zamazywać. Dla poprawy humoru znów
przywrócił sobie w myślach scenkę ze wściekłym Naruto
teatralnie opuszczającym pomieszczenie. Na pierwszy rzut oka, gdy
się rano spotkali, naprawdę wydał mu się inny, nadal tak samo
denerwujący, ale jednak zachowujący się, jak na dane lata
przystało. Złudzenia zaczęły się rozwiewać już tego samego
dnia, gdy zobaczył go zdyszanego przed swoimi drzwiami i dowiedział
się, że ten przybiegł tylko po to by zaciągnąć go na piwo, a
rozwiały się już całkowicie gdy zaczął się bulwersować, bo
nie spełnił jego oczekiwań i nie wyjawił mu swoich planów na
życie na najbliższe dziesięć lat.
Sasuke był osobą spokojną, zdystansowaną i nawet nie chodziło o to, że denerwują go ludzie roztargnieni, głośni, narwani. Po prostu nie mógł ich zrozumieć, zdawali mu się głupi, bo jak inaczej nazwać człowieka, któremu emocje przesłaniają logiczne myślenie? Zastanawiało go jak oni wytrzymują sami ze sobą.
Rozejrzał się zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu, wszędzie hałastra, dzicz, hołota, krzyki. Mężczyźni pijani, już pewnie nie pierwszy dzień z kolei, wykłócali się ze swoimi towarzyszami, choć ledwo mogli się wysłowić. Nagle przed oczami przemknęła mu kobieca sylwetka. Jednak postać mignęła tak szybko, że nie był pewny czy aby na pewno nie było to zwykłe przywidzenie. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu próbując znaleźć szukany kształt, jednak duże stężenie alkoholu, które przepływało teraz przez jego żyły, nie pozwalało się skoncentrować i utrudniało mu zadanie. Nagle jego wzrok spoczął a poszukiwanym obiekcie. Kobieta siedziała przy stoliku nieopodal, odwrócona do niego tyłem. Nie zdążył zgłębić się w temacie, co ta kobieta może robić w tak obskurnym miejscu, wśród hordy szumowin, bo całą jego uwagę przykuły jej włosy. Wielkie było jego zdziwienie gdy zauważył, że głowa kobiety jest ozdobiona długimi różowymi kosmykami. Zdawał sobie sprawę, że nie jest trudno zafarbować włosy, a farby są różnorakie, z czego panie chętnie korzystają, ale ciekawość nie pozwalała mu oderwać od niej wzroku. Tylko jedno przychodziło mu na myśl. Niewiele więcej myśląc wstał od stolika i ruszył z wolna w jej stronę.
Sasuke był osobą spokojną, zdystansowaną i nawet nie chodziło o to, że denerwują go ludzie roztargnieni, głośni, narwani. Po prostu nie mógł ich zrozumieć, zdawali mu się głupi, bo jak inaczej nazwać człowieka, któremu emocje przesłaniają logiczne myślenie? Zastanawiało go jak oni wytrzymują sami ze sobą.
Rozejrzał się zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu, wszędzie hałastra, dzicz, hołota, krzyki. Mężczyźni pijani, już pewnie nie pierwszy dzień z kolei, wykłócali się ze swoimi towarzyszami, choć ledwo mogli się wysłowić. Nagle przed oczami przemknęła mu kobieca sylwetka. Jednak postać mignęła tak szybko, że nie był pewny czy aby na pewno nie było to zwykłe przywidzenie. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu próbując znaleźć szukany kształt, jednak duże stężenie alkoholu, które przepływało teraz przez jego żyły, nie pozwalało się skoncentrować i utrudniało mu zadanie. Nagle jego wzrok spoczął a poszukiwanym obiekcie. Kobieta siedziała przy stoliku nieopodal, odwrócona do niego tyłem. Nie zdążył zgłębić się w temacie, co ta kobieta może robić w tak obskurnym miejscu, wśród hordy szumowin, bo całą jego uwagę przykuły jej włosy. Wielkie było jego zdziwienie gdy zauważył, że głowa kobiety jest ozdobiona długimi różowymi kosmykami. Zdawał sobie sprawę, że nie jest trudno zafarbować włosy, a farby są różnorakie, z czego panie chętnie korzystają, ale ciekawość nie pozwalała mu oderwać od niej wzroku. Tylko jedno przychodziło mu na myśl. Niewiele więcej myśląc wstał od stolika i ruszył z wolna w jej stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz